- Pani Burchett powinna trzymać język za zębami. Re¬szta służby też! - Zostaniesz, ile zechcesz. Nawet na zawsze. - Dziękuję - Róża z niedostrzegalną kokieterią zafalowała swoimi płatkami. - Wiedzieliśmy wszyscy. - Tak. Broitenburg potrzebuje Henry'ego. Henry jednak nie potrzebuje Broitenburga - skwitowała rzeczowo. – Ty jesteś gotów poświęcić jedno małe dziecko dla dobra pań¬ Tammy nie odpowiedziała, odwróciła się i szybko odeszła, by Mark nie dostrzegł łez, których nie mogła już dłużej powstrzymywać. dbało Światło Księżyca. To niewinne pytanie zrobiło niesamowite wrażenie na Pijaku. Spojrzał na Małego Księcia bardzo zaskoczony, jakby Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni. zawieszone na ścianach, porozrzucane na podłodze. Gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie wzrok natrafiał na maskę. - Wrócę więc jak najszybciej - obiecał Mały Książę nieco zasmuconej Róży. I nagle Mark zaklął, nieoczekiwanie znalazł się z po¬wrotem przy niej, chwycił ją mocno za ramiona i pocałował. że w zaprojektowanych przez ciebie kanałach woda płynie z nizin w góry. Świetny z ciebie inżynier! - Z tymi sło¬wami obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając komplet¬nie zaskoczonego Marka z Henrym.
krótkim zastanowieniu zrezygnowała z zadania swego pytania. Zaintrygowała ją natomiast opowieść o Pijaku. Henry zaczął wymachiwać misiem. Chyba w tej chwili nie dbał zanadto o ciocię. Właściwie nie musiał, ponieważ Mark martwił się za dwóch. Jak łatwo byłoby rozchylić usta, otoczyć rękami muskularne barki, poszukać pociechy i zapomnienia, zatopić się w jego bliskości, w jego ciele, którego dotyk zdradzał wyraźnie, że Mark odczuwa to samo, co ona...
- Wszystko w porządku? - zawołał przez ramię. Nie była pewna, ale słyszała przejęcie w jego głosie. Mark stał z boku i obserwował, jak Erikę waŜą, badają, mierzą obwód głowy. tego nie pamiętasz, ale wręczyłam go właśnie tobie. - Zamknęła
wróciła do łazienki i zamknęła się w środku. Usiadła na podłodze - Przepraszam, ale nie mogę skorzystać. Dziękuję za zaproszenie. - Och, na pewno już wyrobiła sobie pani o mnie opinię!
na odpowiedzialność - przekonywał z zapałem. - Zostawi¬my kogoś przy Henrym, a sami... Dominik miał rację. Zakochała się... I jednocześnie nie miał racji, ponieważ Mark z całą pewnością nie mógł ko¬chać jej. - Chciałbym go poznać. Może uda mi się go przekonać, by pomógł Pijakowi przestać być pijakiem... - Jeśli on trzyma w swoich rękach to, co myślę, że trzyma... - Tammy urwała, ponieważ łzy wzruszenia dławiły ją w gardle. Jutro też jest dzień i wcale nie musi być smutny... W jego głosie brzmiała autentyczna pasja, a Tammy lu¬biła ludzi z pasją. Tammy zdążyła jeszcze zobaczyć, jak promień słońca zatańczył na przepięknych brylantach, zanim pierścionek wypadł z drżących palców Marka i wleciał między gałęzie eukaliptusa.